W społeczeństwie przyjęło się już znane wszystkim powiedzenie „chłopaki nie płaczą”. I cóż, raczej trzeba mieć farta, by w ciągu dnia zobaczyć płaczącego czy opowiadającego o swoim smutku mężczyznę.
Z pewnością jednak nie jeden mężczyzna zmaga się wewnętrznie z poczuciem smutku, bólu, ale wypiera to, stara się być silny, jakoś wszystko się ułoży. Temat szczególnie komplikuje się, gdy chodzi o relacje damsko-męskie, bo przecież facet powinien być oparciem dla kobiety, więc płaczący mężczyzna może być odbierany jako słaby, więc i odrzucany. Co więcej, może być to uzasadnione ewolucyjnie. Jeżeli mężczyzna płakał, to mogło znaczyć, że nie był w stanie poradzić sobie z zapewnieniem bytu rodzinie, więc kobieta mogła czuć z tego powodu zagrożenie i szukać ucieczki z takiego związku. Co prawda, mamy XXI wiek, jednak to przeświadczenie dalej pozostaje aktualne.
Udawanie, że wszystko jest w porządku idzie mężczyznom całkiem nieźle. Kultura wbiła do głów wspomniane powiedzenie tak skutecznie, że blokada następuje właściwie automatycznie i rzadko kiedy cokolwiek widać – pewnie zależy to od stopnia wrażliwości, który to jest indywidualny dla każdego. Jednakże, te trudne emocje nie wyparowują i będą wracać i coraz trudniej będzie je hamować. Myślę, że takie oznaki długiego hamowania emocji mogą skutkować często niezrozumiałymi dla otoczenia zachowaniami jak wybuchy złości czy zachowania agresywne. Istnieją też łagodniejsze, już bardziej akceptowalne społecznie formy uśmierzania bólu, jak choćby używki. Te wspomniane sposoby skutkują jednak pogorszeniem stanu zdrowia czy potencjalnymi problemami z prawem, dlatego nie jest to rozwiązanie problemu.
Myślę, że przede wszystkim mężczyźni nie powinni kłaść sobie kłód pod nogi i piętnować siebie nawzajem, gdy czują się źle lub nawet płaczą. Chęć rywalizacji często właśnie powoduje owe piętnowanie osób uważanych za słabe. Oczywiście, ta zmiana nie jest taka prosta. Myślę, że każdy mężczyzna może sobie pomóc pozwalając sobie na łzy przynajmniej, gdy jest sam, w bezpiecznym miejscu. Jeżeli problemy go przerastają, ma prawo skorzystać z pomocy choćby w postaci psychologa.
Wątpię, aby okazywanie smutku czy bólu w przestrzeni publicznej szybko stało się akceptowalne, choć powolutku to się zmienia. Póki co, jednak nie możemy liczyć na to, że nie zostaniemy wyśmiani czy usłyszymy tekst w stylu „ogarnij się” – niezależnie czy będzie to na żywo czy w internecie. Sporo mężczyzn pewnie nie czuje się wystarczająco przekonanych, bo podzielić się tym nawet ze swoimi kobietami w obawie, czy nie zostaną odrzuceni.
Pomóc mogą także kobiety. Niestety, często zauważam, że są skupione najczęściej tylko na problemach dotyczących ich płci. Głęboko jednak wierzę, że mężczyźni i kobiety powinni ze sobą współpracować. To powinien być naturalny element w obecnych czasach, gdy chcemy mieć równe prawa (i obowiązki). Tymczasem, często patrzymy na związki jak na coś, z czego można mieć pewne dobra czy usługi – takie typowo transakcyjne podejście. To zwykłe spojrzenie na mężczyznę jak na człowieka i zaakceptowanie go takim, jakim naprawdę jest, wraz z jego słabościami, a nie tylko za jego osiągnięcia czy sukcesy, wydaje się dzisiaj zanikać. I oczywiście nie chodzi też o to, aby porzucić wszelkie oczekiwania, jednak myślę, że jest zbyt duże skupienie na tym, co można mieć z relacji z danym mężczyzną, a nie na tym co można wspólnie zbudować. Z tym drugim podejściem, partnerzy są dla siebie wsparciem i tworzą razem wspólne życie. Akceptują swoje słabości, nawet jeżeli nie zawsze jest to wygodne. Partner staje się integralną częścią życia danej osoby, do której może się zwrócić, gdy potrzebuje pomocy lub gdy chce się czymś podzielić. Myślę, że aby coś takiego osiągnąć, trzeba wyjść poza krąg problemów dotyczących naszej płci i posłuchać problemów płci przeciwnej.
Podsumowując – łzy mężczyzny to nic złego, tylko nie jesteśmy jako społeczeństwo jeszcze gotowi, bo to zaakceptować.
Dodaj komentarz